Biskup, który się kulom nie kłaniał

Przez szereg lat kierował diecezją jako administrator apostolski, bo władze nie zgodziły się na jego nominację na ordynariusza diecezji. Nawet mimo porwania przez ówczesne władze pozostał niezłomny i oddany Kościołowi.

Biskup Piotr Gołębiowski zapisał się w historii diecezji jako gorliwy duszpasterz, wspaniały kaznodzieja, mądry przewodnik duchowy oraz oddany i nieugięty sługa jedności Kościoła. Czas jego posługi kapłańskiej i biskupiej przypadły na najtrudniejsze lata ubiegłego wieku. Jednak on wzniósł się ponad te wyzwania czasu, stając się ikoną oddanego pasterza.

W obecności papieża

Pochodził z parafii Jedlińsk k. Radomia, gdzie wychował się w bardzo pobożnej rodzinie. Jesienią 1918 r. Piotr i czwórka jego rodzeństwa zachorowali na tyfus, którego epidemia szalała w okolicy. Przyjmując sakrament namaszczenia na wpół przytomny, wzywał w gorączce pomocy Maryi z pobliskiego sanktuarium w Błotnicy. Po odprawionej tam Mszy św. dzieci Gołębiowskich wyzdrowiały. Po latach, jako biskup, zabiegał o koronację obrazu, przed którym ojciec wybłagał zdrowie dla całej rodziny. Jako 17-latek wstąpił do seminarium w Sandomierzu. Po otrzymaniu święceń subdiakonatu w 1923 r. jako jeden z najzdolniejszych studentów wraz z kolegą Wincentym Granatem został wysłany na studia do Rzymu. Po pierwszym roku nauki na rzymskiej uczelni przyjął święcenia kapłańskie 12 października 1924 roku w katedrze sandomierskiej. Następnie kontynuował studia w Wiecznym Mieście, wieńcząc je dwoma doktoratami – z filozofii i teologii. Obrona drugiego doktoratu miała wyjątkowy charakter. Ks. Piotr został wybrany jako jedyny spośród studentów Uniwersytetu Gregoriańskiego, by uczynić to w obecności papieża Piusa XI. Nowy doktor uzyskał najwyższą ocenę, a agencje prasowe donosiły o pierwszym Polaku, młodym księdzu z Sandomierza, który w obecności papieża uwieńczył swe studia.

Pomiędzy kulami

Po studiach wrócił do Sandomierza i pracował jako wikariusz w katedrze sandomierskiej, notariusz w kurii oraz wykładał w seminarium duchownym. W 1930 r. został ojcem duchownym kleryków. Gdy bronił się przed tą funkcją, tłumacząc się młodym wiekiem, bp Paweł Kubicki miał mu odpowiedzieć: „z tej wady będziesz się codziennie poprawiał”. Ks. Piotr nie oszczędzał się w pracy. W 1941 r. pojawiły się u niego objawy pewnego rodzaju depresji. Poprosił bp. Jana Lorka o zwolnienie z obowiązków w seminarium i podjęcie pracy duszpasterskiej. Został proboszczem w Baćkowicach.

W 1944 r. przez okolicę przetaczała się linia frontu. W najtrudniejszym czasie proboszcz przyjął na plebanię ok. 200 osób, dając im schronienie i wyżywienie. Podczas tych dni nie brakowało wydarzeń, które pozostały w pamięci parafian. – Mama była ciężko chora. Zachodziła obawa, że nie dożyje do wieczora, a za dnia strzelanina nie pozwalała przywołać księdza z oddalonej o ok. 300 m plebanii. Nagle, po południu, staje w progu proboszcz z różańcem w ręku. Był bardzo blady... W jego sutannie zauważyliśmy dziury. Była przestrzelona w kilku miejscach. Po udzieleniu sakramentów wziął różaniec do ręki, przeżegnał się i wracał na plebanię – zapisał we wspomnieniach Michał Kot.


W obronie jedności

Swoją ofiarną pracą zapisał się także w pamięci parafian w Radomiu i Koprzywnicy. W 1951 r. wrócił do Sandomierza na stanowisko wykładowcy seminaryjnego. Kilka lat później został mianowany przez papieża Piusa XII na biskupa pomocniczego w diecezji sandomierskiej. Był to niełatwy czas dla Kościoła w Polsce. Władze rozumiały, że skuteczną metodą niszczenia go jest rozbijanie jego jedności. Niestety, dokonano tego w parafii Wierzbica znajdującej się wówczas na terenie diecezji sandomierskiej. – Na straży jedności stanęli wówczas biskup sandomierski Jan Lorek i wspierający go bp Piotr Gołębiowski – wyjaśnia ks. Albert Warso. – W 1962 r. bp. Piotra porwano siłą z pałacu biskupiego i postanowiono zawieźć do Wierzbicy, by tam wymusić na nim decyzje personalne. Ostatecznie uwolniono go w Ostrowcu Świętokrzyskim – opowiada ks. Warso.

Dramat rozbicia w Wierzbicy trwał przez sześć lat. – W 1968 r. bp Piotr Gołębiowski przeżył tam prawdziwie Wielki Tydzień. Zamknięto przed nim kościół, celebrował na ulicy bądź w ogrodzie plebańskim. Rzucano w niego kamieniami i wyzywano go. On trwał z wiernymi. Gotów był oddać swe życie za sprawę przywrócenia jedności – podkreśla ks. A. Warso. Konsekwencje swej zdecydowanej postawy ponosił do końca swego życia. Komunistyczne władze nie pozwoliły mu wyjechać na żadną z sesji Soboru Watykańskiego II. Nigdy też rządzący nie zgodzili się na jego nominację na ordynariusza diecezji. Tak więc od 1968 r., po śmierci bp. Jana Lorka, kierował diecezją jako administrator apostolski. Kolejni papieże uważali go jednak za prawowitego rządcę diecezji. Biskup Piotr kilkakrotnie podkreślał księżom, że nie ma piękniejszej śmierci dla kapłana niż przy ołtarzu, w czasie sprawowania Mszy św. po przyjęciu Komunii. Podkreślał, że śmierć taka stanowi szczególną łaskę. W Dzień Zaduszny w 1980 r. celebrował rano Mszę św. w kaplicy sióstr służek w Nałęczowie. W czasie udzielania Komunii św. siostrom osunął się na podłogę i zmarł. Pogrzeb odbył się 5 listopada 1980 roku. Obecnie trwa jego proces beatyfikacyjny.

W: Ks. Tomasz Lis, Gość Sandomierski 47/2014.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz